Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.

Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.
Do ksiązek prezentowanych na zdjęciu doszła jeszcze powieść SMYCZ. Absolutny klasyk gatunku. Kto nie przeczytał jeszcze poprzednich pozycji to musi nadrobić zaległości. W nich trafi na bardzo celne opisy współczesnej Warszawy i jej mieszkańców.

Blog Roku

Blog Roku

wtorek, 16 września 2014

B jak brzydkie miasto

Trafiłem do naprawdę brzydkiego miejsca. Brzydszy chyba jest tylko Radom. ( Nie gniewajcie się radomianie, ale to nie wasza wina. Z resztą wielu z was podziela mój pogląd) To miejsce brzydkie jest w całości. Kiedyś takie nie było. Do lat 80-tych pozostawało tu dużo akcentów sprzed II wojny i reliktów PRL-u. To były miejsca zjawiskowe, klimatyczne. Atmosferę tworzyli tam tubylcy. Do takich miejsc podchodziło się z szacunkiem, z zachwytem, z respektem. Mogłyby sobie być takie brzydkie - piękne miejsca.
Z czasem zaczęto to miejsce unowocześniać. Tak jak na prawdziwej wsi. Wyburzymy starą chałupę Ślimaka, aby odsłonić piękny nowy sklep GS-u i pomalujemy na pięć kolorów metalowy płot zespawany z żebrowanej dziesiątki. Słupki na szaro, ramy na zielono, środkowe pręty na czerwono, a taki rombik na środku przęsła, na żółto. Metody żywcem zapożyczone przez warszawskich upiększaczy terenu. Taki typ, który całe dzieciństwo patrzył na wypryski gminnej sztuki urbanistycznej, na klomby w starych oponach po kombajnie, na białe krawężniki, na drzewa i krzaki przycięte jak grzywka pod nocnik, teraz chce się wykazać tutaj w Warszawie. W tamtych miejscach to było piękne, kultowe i charyzmatyczne. Siłą tego krajobrazu była jego niezmienność i identyfikacja z miejscem. Aby to zrozumieć trzeba na te zjawiska patrzeć z dystansem. Ale ten nasz nowoczesny architekt myśli i myśli i wymyśla kostkę betonową w całej wsi, a później słupki parkingowe i lustrzane elewacje budynków i BUS - pasy i milion innych utrudniających życie i szpecących okolicę rzeczy. Takich jak schody z lastriko, granitowe przejścia podziemne i takie wielkie płachty reklamowe. I jeszcze klomby kwiatowe w takich miejscach, że pasują jak piórko w dupie. No i wszechobecne szkaradne drzewa, posadzone w miejsce wyciętych dwustuletnich okazów, do połowy lub więcej zniszczone, zatrute i uschnięte dzięki żrącym mieszankom służącym do zimowego posypywania ulic. Z resztą ta aktywność gigantycznych solniczek funduje wsi kolejny, tak koszmarny krajobraz, że rzygać się chce. Trwa to jakieś pół roku i jest akceptowane przez warszawian, bo pozwala na korzystanie z ukochanych beemek i audic. Nie zraża ich nawet parkowanie w zaspach jakiegoś syfu (bo trudno to nazwać śniegiem) i koszty naprawy oraz ból serca powstały po urwaniu tuningowego zderzaka podczas wyjeżdżania z hałdy czarnej śmierdzącej i trującej substancji zwanej przez dziennikarzy błotem pośniegowym. Jak patrzysz uważnie, to widzisz jak brzydota rozlewa się po wsi, jak przytłacza, pożera nieliczne już perełki architektury i kultury wielkomiejskiej. Największą siłą tej brzydoty jest jej jednorodność. Wszystko jest teraz takie samo. Osiedla mieszkaniowe, po 100 dolców za centymetr kwadratowy, biurowce – jak się nazywają tak też wyglądają, knajpy – na zewnątrz nuda, w środku nuda, chodniki, place, no i mistrzostwo kiczu i tandety – galerie handlowe. Nazewnictwo oddaje całą sztampę, monotonię i ubóstwo pomysłów w kreowaniu handlowego i rozrywkowego akcentu . Wszędzie galerie; takie, srakie, owakie. A dlaczego nie balkony albo antresole albo półpiętra albo tarasy... To był akurat zły przykład.  Niestety warszawianie się tym zachłystują, pożerają, konsumują. Zachwyceni i zaabsorbowani. Dobrze im z tym… Więcej na ten temat napisał Pan Piotr Sarzyński w swej książce Wrzask w przestrzeni. Ja przeczytałem ją z pewną satysfakcją. Krzepiące dla mnie było odkrycie, że jest jeszcze ktoś, kto patrzy, widzi i zabiera na ten temat głos. Mało tego, ma ambicje nadać swoim wywodom ton naukowy. Chociaż trudno nie zgodzić się ze spostrzeżeniami autora, to ja pozostanę przy obyczajowym sposobie narracji. Od czasu do czasu rzucę jakąś ku.. wą czy też dupą... We wspomnianym opracowaniu trochę mi tego brakowało.
Tak czy inaczej mamy do czynienia z brzydką wsią. Czasami słychać porównania Warszawy do kobiety: „Z przodu Wola i Ochota , a z tyłu Włochy i Bródno”. Brzydka jest jako całość, ale można wyłuskać detale, które mogą zainteresować, może nawet zachwycić.  
To rzeczywiście tak, jak z brzydką kobietą. W całości brzydką i tak postrzeganą. Gdy jednak skupić uwagę na szczegółach takich jak oko, pierś, dłoń, pośladek, kolano, łopatka, pępek, to same w sobie funkcjonują jako małe arcydzieła. Wyobraźmy sobie fotografie tych akcentów. Brew, warga, mięsień na szyi, wzgórek łonowy mogą zachwycić chociaż należą do brzydkiej kobiety, są jej częścią. Tak można widzieć Warszawę. Spójrzmy na skrzyżowanie Żelaznej z Krochmalną. Jedźcie tam, róbcie zdjęcia, bo za chwilę stanie tam jakieś szkaradztwo będące wyrazem złudnego poczucia estetyki. Coś tak pięknego jak złoty ząb w szczęce. Z resztą nie na darmo na takie ohydztwa mówi się plomby albo apartament... owce brrr.  Jedźcie, bo niedługo to, o czym pisał L. Tyrmand wyda wam się równoległą historią z bitwą pod Grunwaldem.  Nie podam innych przykładów chociaż zapewniam, że są, ale nie piszę przewodnika turystycznego.
Jako czterdziestolatek pamiętam atmosferę barów z ceratami na stołach, zadymionych, z matowym szkłem, brudnych, wulgarnych, ale prawdziwych. Tamte rewiry były autentyczne. Jak knajpa była pełna robotników , to byli to robotnicy. Oni robili atmosferę. Miejską. Sikali w bramach i kryli się przed dzielnicowym.
Jaką mamy atmosferę we współczesnym lokalu udającym PRL- owski? Udawaną atmosferę, udawanych klientów, udawanych mieszczuchów. Wieś. Narzekanie na brudną toaletę chociaż i tak jest czystsza od tej w jego domu i grożenie policjantowi, że zostanie zwolniony z pracy jak nie zachowa się zgodnie z czyimiś oczekiwaniami.
I to też jest brzydota tego miejsca, tej wsi. Brak autentyzmu, pozerstwo, kreowanie się na kogoś innego, naiwna autoprezentacja. Sam nie wiem czy ci ludzie są tacy, bo mieszkają w brzydkim mieście czy też miasto jest brzydkie bo ci ludzie tworzą swoje otoczenie tak, by dobrze się w nim czuć. A otoczenie kreowane jest codziennie. Setki mieszkańców przy pomocy swoich czworonogich pupilów niestrudzenie upodabniają podwórka przed swoimi blokami i domami do podwórek z rodzinnych wsi. Jedyną różnicę stanowi tutaj rodzaj gówna. Tam dominowały gówna kurze, kacze i indycze tutaj są to gówna psie. Tak więc podwórko warszawskie różni się od pięknej, swojskiej zagrody gospodarskiej rodzajem gówna , które je pokrywa. Brawo…
Ktoś powie: „Wszędzie tak jest, w każdym miejscu w Polsce”. Tak brzydko nie jest nigdzie. Nawet jeżeli są dziury w drogach, ściany ze śladami nieudolnie zmywanego graffiti, powyłamywane przystanki tzw. komunikacji miejskiej, to tutaj daje to kwintesencję ohydy. Gdzie indziej jakoś inaczej te obrazki się znosi. Może dlatego, że tamtejsi ludzie inaczej reagują na napotkaną rzeczywistość. Tymczasem w Warszawie reakcja  czy brak reakcji zawsze jest tak samo nie na miejscu, zawsze jest drażniącą gafą, zawsze pogarsza sytuację.
Weźmy na przykład takie słupki , które jakiś przeuczony urbanista stosuje w każdym miejscy jako lekarstwo na każdą chorobę. Wpieprza te słupki na wszystkich skrzyżowaniach, skwerach, deptakach itp. Aż ciśnie się do głowy skojarzenie z tym, jak w dawnych lazaretach lekarstwem na uzdrowienie wszystkich dolegliwości żołnierskich była lewatywa. Konowały stosowali ten zabieg z jednego podstawowego powodu: bo nie wiedzieli jak inaczej rozwiązać problem. Współcześni spece od zagospodarowywania przestrzeni jak mają z czymś problem, to nie widzą innych rozwiązań jak słupki. Kiedyś zielone z herbem miasta. Jak prezerwatywy w dowcipie o hrabim. Teraz biało czerwone, ale na szczęście bez związku z flagą państwową. Ufff. Ale czy znacie inne miejsce, wieś, miasto, przedmieście, miejscowość, osadę, w której postawione słupki tak szpeciłyby otoczenie i utrudniały życie? Czy gdziekolwiek indziej jakikolwiek wkopany słupek byłby tak kontrowersyjny jak w Warszawie? Nie! Dlatego, że w Warszawie brzydota i obciach mają inny wymiar. Tutaj te słupki stoją jakby wbrew naturze, nie konweniują, po prostu nie pasują…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz