Oryginalne rzeczy są pożądane i wartościowe. Są w centrum
uwagi, stanowią klasę samą w sobie. Dlatego tak wielkie parcie mają
warszawianie na rzeczy markowe i oryginały. Podróbki to obciach, wstyd i
wiocha. Niech będzie używane, ale ważne, że oryginalne. Najbardziej to widać na
ciuchach. Tutaj obserwuje się permanentny lans. Użycie markowego ciucha nie
stanowi wielkiego problemu. Ekspozycja jest łatwa i przyjemna. Ważne, że
dysponent takiego luksusu czuje się dowartościowany, lepszy, może nawet lepszy
od innych. Ale jest jedno „ale”. Żeby nie wiem ile oryginalnych nalepek
przyszyć, nakleić, naspawać na podróbkę, to nie stanie się przez to oryginałem.
Tak samo jest ludźmi. No, bo jak z takiej podróbki warszawiaka zrobić oryginał?
Czy wystarczy ubrać lepszy ciuch? To by było tak, jak z dziełami sztuki.
Oprawiamy podróbkę, kopię bezcennego obrazu w złote ramy i co? Mamy oryginał?
Nie? Jaka szkoda. Czy w ogóle można przerobić podróbkę na oryginał?
No,
to teraz wyobraźcie sobie tych warszawian, którzy każdego dnia, każdej godziny
walczą o certyfikat oryginalności. Robią wszystko, a może jeszcze więcej, żeby
być warszawskim, warszawską, a pozostają warszawiańskim i warszawiańską. Jak
to? Mieszkanie w Wilanowie, elektryczna beema z nawigacją, CB i zmieniarką płyt, tatuaż, koszula Tommy H –coś
tam… nie wystarczy? Niestety nie. Wnikliwy obserwator dostrzeże fałszerstwo. Tak już jest, że chłop ze wsi
wyjdzie, ale wieś z chłopa nigdy w życiu. Daję wiec radę, aby nie być posądzonym o szerzenie mowy nienawiści. Bądź chłopem w Warszawie, bądź
człowiekiem z prowincji, ludnością napływową, migracją wewnętrzną, stwórz
mniejszość regionalną, a wtedy... szacun.
Nie odcinaj się od korzeni, daj się zidentyfikować, niech każdy wie z kim ma do
czynienia. Chowanie się za zasłoną niby miejską nic nie da. Demaskuje cię twoja
mantalność. Jej nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz podróbką, falsyfikatem,
kopią… Lepszą, gorszą, ale kopią.
Kiczowatą kopią.