Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.

Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.
Do ksiązek prezentowanych na zdjęciu doszła jeszcze powieść SMYCZ. Absolutny klasyk gatunku. Kto nie przeczytał jeszcze poprzednich pozycji to musi nadrobić zaległości. W nich trafi na bardzo celne opisy współczesnej Warszawy i jej mieszkańców.

Blog Roku

Blog Roku

piątek, 6 listopada 2015

L jak ludzie


Ludzie, to tu są brzydcy. Ale nie z powodu urody, wyglądu fizycznego  czy  jakichś powikłań genetycznych, tylko z powodu ułomności w mentalności. Nawet  nie czuję jak rymuję. Stefan Kisielewski w swej doskonałości potrzebował dwóch zdań, aby opisać to, co mam na myśli. W jednej ze swych powieści powstałej w latach 70-tych w ten sposób opisuje społeczność Warszawy z lat 50-tych: „A tu, w nasianej gruzem i ruinami, forsownie się odbudowującej Warszawie, kręcili się właśnie jacyś ludzie całkiem bez żadnego fasonu, choć co innego śpiewano o nich w urzędowych piosenkach. Nie o to szło, że byli egoistyczni, twardzi, szorstcy, to rzecz nieunikniona, ale byli właśnie bez wdzięku, bez sławionego niegdyś zuchowatego warszawskiego stylu. Dużo przyjezdnych, dużo chłopów, zlepek jak na londonowskiej Alasce, nie tworzący własnej atmosfery, po prostu każdy sobie i kwita.”
 Oprócz trafności i analitycznej precyzji nie można odmówić Kisielowi również, a może przede wszystkim, ponadczasowości tego stwierdzenia. Minęło ponad pół wieku, a nic się nie zmieniło. Słowo w słowo można cytować autora opisując dzisiejszą warszawiańskość.

Ludzie tu są nadęci. To znaczy ponurzy, zapatrzeni w siebie, zarozumiali, okrutni, …

Ludzie tu są agresywni, nieczuli, bezmyślni, … Właśnie z tego wynika ich brzydota. Nie ważne, że ładnie pachną, ładnie się ubierają, pięknie komponują się z nowym samochodem cienką komórką i cienkim papierosem. Nie są w stanie nawet najlepszym zabiegiem kosmetycznym, albo markowymi zakupami zamaskować brzydoty jaka od nich emanuje. Wyziera, wylewa się w przestrzeń społeczną, wsiąka w relacje międzyludzkie. Atmosfera spotkań towarzyskich, rodzinnych, służbowych i innych od niej gęstnieje. Trudno się poruszać, aby nie wdepnąć w plamę jakiejś nieludzkiej substancji, jakiegoś interpersonalnego syfu. Ale większości warszawian to nie przeszkadza. Powiem więcej, muszą czuć się w tej atmosferze komfortowo, bo jeszcze z wielką satysfakcją podsycają klimat degrengolady. Dodają do zatruwającej mikstury pojedyncze składniki lub całe garści brudu. Jedni kilka szczypt zła, inni chlustają całe wiadra pomyj. Ci dorzucą garść proszku na staczanie się, tamci zastosują środek na zanik wartości moralnych. W czym to się przejawia? W blokowaniu wyjazdu, w zajmowaniu miejsc dla niepełnosprawnych, w nie ustępowaniu miejsca, w nie mówieniu „dzień dobry” po sąsiedzku, w nie reagowaniu na zwróconą uwagę, w "odpierdol się...", w "chuj cię to obchodzi...", w kablowaniu, w straszeniu, w kazaniu czekać, w nie czekaniu na swoją kolej, w oszukiwaniu, w niedotrzymywaniu słowa, w złym spojrzeniu, w odrzucaniu miłości, … I można by tak wymieniać i wymieniać jak Stachura, który wyżył się na schemacie w swojej „Kropce nad Ypsylonem”.

Kiedyś koleżanka opowiadała mi na pozór śmieszną historię, której była świadkiem. Piszę „na pozór”,  ponieważ to, co się w tej opowieści wydarzyło jest przerażające, rzekłbym drastyczne. W telewizji taka opowieść powinna być emitowana z oznaczeniem czerwoną kropką. Rzecz dzieje się na jednej z warszawskich ulic w godzinach szczytu. Koleżanka obserwuje sytuację zza szyb autobusu więc jej relacja obejmuje tylko fragment całego zdarzenia. Na sąsiednich pasach ruchu jeden z kierowców, powiedzmy jadący nowym Fordem Fokusem zajechał drogę drugiemu, prowadzącemu, powiedzmy Fiata FSO 1500, starego grata, ale może już o wartości kolekcjonerskiej. Pokrzywdzony, w cudzysłowie, kierowca na najbliższych światłach otworzył drzwiczki swego samochodu, aby opierdolić tego drugiego. Dlaczego otworzył drzwiczki nie wiadomo, może nie działały w tym samochodzie podnośniki szyb. W każdym razie otworzył je tak, że puknął nimi w bok Fokusa. Światło się zmieniło na zielone więc grat zamknął drzwi i ruszył. Teraz gość z Forda poczuł się poszkodowany. Zanim dojechali do następnych świateł zdołał wyprzedzić „kredensa” i znowu zajechał mu drogę. Ale Fiat jakby nie wyhamował i na kolejnym czerwonym pukną tamtego w dupę. Światło się zmieniło więc Fiat ominął cwaniaczka z Forda i pojechał dalej. Tamten się wściekł. Znów dogonił FSO i odbił kierownicą tak, że przyrżnął w bok strucla. Na struclu nie zrobiło to zbytniego wrażenia i oddał Fordowi to, co mu się należało. Dalej akcja zniknęła z pola widzenia obserwatorki i nie wiadomo czy ci dwaj pozabijali się, czy wcześniej obdarli ze skóry, czy może spalili sobie nawzajem te samochody, oblali twarze kwasem, a może wyrżnęli przy tym swoje żony i dzieci i dalszą rodzinę, aż do trzeciego pokolenia. I co powiecie na to? Już widzę to wzruszenie ramionami i podsumowanie: live is brutal. Wszystko to wiem, ale ten kwas, piana, wścieklizna, zajadłość, wrogość, popchnęły tych dwóch do zniszczenia swoich samochodów. Tych otaczanych kultem bryk. W imię czego? Udowodnienia swoich racji? Wyżycia się? A może narobienia drugiemu kłopotów. To najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie. Nie ważne są moje straty. On musi wyjść z tej sytuacji bardziej pokiereszowany niż ja. To jest w tej chwili mój cel. Nie odpuszczę sk...synowi nawet żebym miał tu położyć na szali wszystko, co dla mnie najcenniejsze.


To nie była walka w obronie życia, nie ratowała wartości nadrzędnych, nie polegała na obronie honoru, tylko na chęci zemsty, odwetu, w najbardziej prymitywnych formach jakie akurat były dostępne.

2 komentarze:

  1. No święta racja. Warszawa traci klimat i chyba już nigdy go nie odzyska.

    OdpowiedzUsuń
  2. No święta racja. Warszawa traci klimat i chyba już nigdy go nie odzyska.

    OdpowiedzUsuń