Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.

Doskonałe powieści kryminalne, w których bardzo celnie opisana jest współczesna Warszawa.
Do ksiązek prezentowanych na zdjęciu doszła jeszcze powieść SMYCZ. Absolutny klasyk gatunku. Kto nie przeczytał jeszcze poprzednich pozycji to musi nadrobić zaległości. W nich trafi na bardzo celne opisy współczesnej Warszawy i jej mieszkańców.

Blog Roku

Blog Roku

poniedziałek, 13 października 2014

B jak bazary i targowiska

Czy ktoś pamięta bazar przy Polnej przed modernizacją? To było coś. Coś, czyli byt samoistny, posiadający tożsamość, cechy charakterystyczne. Jakby powiedział filozof, posiadał esencję. A co z egzystencją? Koniec. Skończyła się. Tradycja pogrzebana, dusza uleciała, klimat wyparował. A to wszystko za sprawą jakiegoś pana, nowoczesnego inżyniera albo pana nowoczesnego urbanisty, których charakterystykę, skłonności i nieobliczalne pomysły opisuję w innych postach. Mam ochotę im jeszcze dołożyć, ale boję się że znudzę czytelnika. Chcieli przeciwstawić nowoczesność tandecie, ale nie znam większej tandety niż ta ich nowoczesność. W filmie Poszukiwany poszukiwana temat, który mogę jedynie naszkicować został sprytnie rozwinięty.  Głębokie treści jakie wówczas przemycała polska komedia pozwalały dostrzec kpinę z niedouczonych urbanistów hołdujących pseudo nowoczesności, zastępując nią wprost i bezwarunkowo prawdziwe i prawowite, stare byty miejskie. Tak, tak miejskie. Podobny los spotkał bardzo wiele klimatycznych, oryginalnych, wyjątkowych w swojej prostocie i praktyczności miejsc. Starsi, też prawowici, mieszkańcy Warszawy wspominają te miejsca z sentymentem. Młodzi nie mają co wspominać, bo zawładnęli tymi miejscami dzisiejsi barbarzyńcy i wykradli je bezpowrotnie z krajobrazu miasta. Dostarczyli natomiast nie miejskich, nie wiejskich lecz charakterystycznych dla rozległych przedmieść, potworów z blachy. Chcieli to mają.
Ale co teraz zrobić z kolejną modą, która zapanowała wśród warszawian? Zakupy na targowisku. I to takie zakupy, które mają być przygodą przypominającą Camel Trophy. 
Otóż można tę przygodę przeżyć w wielu podwarszawskich miejscowościach, gdzie w środy i soboty organizowane są targi. Pojawiają się tutaj ci, dla których łikendy spędzone w supermarketach to już nie to. Prawdziwi globtrotterzy, którzy łączą wycieczkę za miasto, z zakupami, poznawaniem nowych ciekawych miejsc i nutką egzotyki. Wszystko ekologicznie, swojsko i oryginalnie. Być może są to ci sami ludzie, którzy tak bezpardonowo wykosili bazarki ze stolicy. Tutaj mają nowe pole do popisu. Bo przecież pole, to ich żywioł. Wkraczają na nowe terytorium, zdobywają nowe nie odkryte lądy, szukają miejscowych atrakcji, jak wszędzie od wieków wkurwiając tym tubylców. Burzą porządek panujący od lat na podmiejskich targach. Swoją masową ekspansją zakłócają prostotę panującą tam od pokoleń. Oto widzimy panie z Warszawy wędrujące przez targ z wiklinowym koszem przewieszonym przez rękę.  A w koszu świeże warzywa i koniecznie wystający por i nać pietruszki przechylona przez burtę kosza. Tak jakby chciała pokazać jaki odruch ma na widok pani wędrującej po targu. Taką pozę przyjmują ludzie nie obeznani z morzem w swym pierwszym rejsie. Gdyby mogła, to pewnie obrzygała by pani nowiutkie bryczesy firmy barbour, które zakupiła i przyodziała specjalnie na wyprawę na targ. Dalej mamy modne kalosze, bo na targu błoto, a od straganu do straganu nie da się przejechać terenówką. Góra stroju też rodem z safari. Na głowie jakaś dżokejska czapka, albo inny kozacki kapelusz. Całość tak pasuje do syfiastego tła bazaru, jak kwiatek do kożucha.(Sam nie wiem dlaczego użyłem takiego ładnego porównania) A już miałem powiedzieć, że pasuje jak piórko w dupie. A to dlatego, że kobiety miejscowe w życiu by się tak nie wystroiły po zakupy. Dlatego, że miejscowe kobiety dźwigają siaty warzyw i owoców, a także jajek i innych produktów spożywczych w nadziei, że takie zakupy pozwolą im zaoszczędzić trochę grosza, a jednocześnie zaopatrzyć rodzinę w zdrowe i świeże produkty. Miejscowe kobiety mają czas wydzielony na te czynności, a nawet jak się zatrzymają na chwilę, aby poplotkować ze znajomą, to traktują pobyt tutaj jak obowiązek, a nie przygodę, rozrywkę i lans. Szukają dobrego towaru w niskiej cenie. Znają się ze sprzedawcami i ludźmi, których mijają między skrzynkami z ziemniakami. Wiedzą, który towar im odpowiada, do którego handlarza można mieć zaufanie, a którego trzeba sprawdzać, z kim można się potargować, a gdzie nie ma o tym mowy. I teraz w to wszystko, w ten unikalny krajobraz, w to jądro polskiej prowincji wkracza pani w bryczesach. Wkraczają setki pań i ich nieudaczni mężowie, którzy pojęcia o zakupach nie mają i poruszają się w tym temacie jak słoń w składzie porcelany. Do tego miny mają takie jakby byli na polowaniu na lwy w Kenii. Tym swoim byciem wszystko psują. A najbardziej psują miejscowy układ. Ich wszechobecność i powszechność powoduje bowiem zmiany w organizmie targowiska. Kupcy widząc taką klientelę po pierwsze podnoszą ceny, a po drugie obniżają jakość produktów, które oferują do sprzedaży. Szybko bowiem orientują się, że ci przybysze z Warszawy nie znają się na jakości towarów, nie zależy im na cenie, nie mają zamiaru się targować i biorą duże ilości wszystkiego i nie wykłócają się o każde jabłko.
Tak  więc żegnaj bazarku w Warszawie, żegnaj bazarku pod Warszawą. Szkoda, że wstyd przed odwiedzaniem takich miejsc tych zakupowiczów-podróżników nie potrwał trochę dłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz